English translation available below.
Od Zera
Tak, tak, znowu nawiązuję do Taco Hemingway’a 🙄
Gdybym mógł, to wymazałbym ją z mojej historii życiowej, jednak uczynić tego nie sposób, a przez najbliższe… dużo postów będę wręcz zmuszony do mówienia w kółko o niej. 🙄
Kim jest ona? Lubię mówić, że każdy romantyk zrodził się z burzliwej kobiety, a jako że sam za takowego się uważam, to jednego możecie być pewni – była kobietą, bardzo burzliwą kobietą…
Na potrzeby tego tekstu nazwijmy ją Martyna (imię zmyślone, choć jak Freud zapewniał – nawet i w tym może być mniej losowości, niż mi samemu się wydaje, ale o tym może innym razem).
Można powiedzieć, że Martyna była moją pierwszą nastoletnią miłością, która pochłonęła mnie do głębi i uświadomiła mi, że posiadam talent artystyczny. Ale jak to? Nie robiłem NIC artystycznego wcześniej? No, tak się właśnie składa, że nie.
Do tamtej pory uważałem siebie głównie za ścisłowca – pałałem się informatyką, matematyką, a jak wszyscy moi znajomi, wolny czas spędzałem, grając w gry. Co prawda, ciągnęło mnie do cyfrowej rozrywki, która wymagała jakiejś kreatywności, jednak wciąż dalekie to było od jakiegokolwiek artyzmu.
W tym okresie życia pojawiła się również miłość do siłowni, która pozostała ze mną po dziś dzień – co prawda, nie był to łatwy czas dla rozwijania tej pasji, bo wszystko to działo się za górami, za lasami, w czasach misternego Covid-19. Posiadanie niewielkiej siłowni w piwnicy trochę pomagało (i trochę też zaszkodziło, bo trenowanie w zimie w blisko ujemnych temperaturach najmądrzejsze nie było i moje zatoki do dziś odczuwają skutki tego jakże genialnego pomysłu).
Martyna była pierwszą osobą, która powiedziała mi – i tych słów raczej już nigdy nie zapomnę – że piszę tak artystycznie, że używam tak bogatego języka – po czym, z lekką satyrą, dodała: że powinienem zacząć pisać wiersze.
W mojej głowie pomysł ten początkowo również był stricte satyryczny – ja i poezja? Pfff, nie ma szans. Kim ja niby jestem, żeby pisać takie rzeczy?
Dodatkowo, jakoś nigdy nie pałałem się pisaniem, ale może… może dla niej powinienem? Przecież to będzie takie romantyczne! Może stanę się jak Kochanowski, albo – co lepsze – Mickiewicz! Jak już mam to robić, to muszę być w tym najlepszy – świat jeszcze klęknie przed wizjami, które wypłyną z mych ust!
Była to na tyle światła wizja, że tak oto zacząłem pisać – początkowo były to teksty dedykowane jedynie dla niej, których ostatecznie nigdy nie opublikowałem ze względu na to, jak personalne były. Z czasem zacząłem tworzyć coraz więcej, o coraz to bardziej różnorodnej tematyce, lecz wciąż moim jedynym czytelnikiem była ona. A jako że miałem (i wciąż mam) ogromne problemy z interpunkcją i ortografią, to pomagała mi z tym aspektem moich tekstów, by były jakkolwiek czytelne.
Po pewnym czasie zaproponowała mi, że może powinienem zacząć to publikować na Instagramie, jako że są już “niezłe”, a ja – jak na bezmyślnie zakochanego przystało – zgodziłem się bez nawet krzty własnej myśli. W tamtej chwili nie korzystałem z żadnych social mediów, z wyjątkiem Facebooka, stąd też w ogóle nie wiedziałem, jak mam się odnaleźć w tej dziwnej dla mnie rzeczywistości – dlatego i z moimi początkami na Instagramie pomagała mi Martyna, tłumacząc mi, jak wszystko działa. Czułem się w tamtej chwili jak emeryt, któremu wnuczka tłumaczy, jak odebrać telefon, ale ostatecznie udało mi się to ogarnąć. 🙄
Trzeba wam też wiedzieć, że nie był to do końca normalny związek. Była to relacja na odległość – poznaliśmy się na jakiejś grupie Facebookowej, które w tamtym czasie, ze względu na pandemię, przeżywały swój renesans. Mieszkała w sąsiednim województwie, co utrudniało trochę… wszystko, bo podróżowanie samo w sobie w czasie pandemii łatwe nie było – a szczególnie nie dla introwertycznego 15-latka, który raczej wolał nie wychodzić z domu.
Mimo tego, nasz kontakt internetowy rozkwitał w najlepsze. Uwielbiałem prowadzić z nią wielogodzinne dyskusje na tematy społeczno-naukowe, uwielbiałem te rozmowy do późnych godzin nocnych – bo był to też okres mojego życia, gdzie prowadziłem sowi tryb życia. Praktycznie całe dnie rozmawialiśmy ze sobą bez żadnej przerwy. A jedynym bólem było wyczekiwanie na to, aż ją wreszcie zobaczę, a właśnie zbliżały się wakacje i już niebawem mieliśmy się spotkać po raz pierwszy.
Co do samego tekstu – można odnieść wrażenie, że urodziłem się do bycia wieszczem – a przynajmniej tak zapewne mój dość jeszcze gładki i niedoświadczony mózg to sobie wyobrażał. Inspirowały mnie w tamtym czasie kazania sejmowe Piotra Skargi, które to przepowiadały upadek II Rzeczypospolitej, oraz Treny Jana Kochanowskiego. Widać tu też nawiązanie do Horacego, bo – tak jak on – myślałem, że buduję “pomnik trwalszy niż ze spiżu”, oraz do Taco Hemingway’a – mojego ulubionego artysty w tamtym czasie.
Tak samo jak Skarga, chciałem przewidywać upadek Polski – a raczej pewien upadek wartości. Jako że epoki naprzemiennie wyznawały albo wartości stricte naukowe, albo spirytualne, tak i ja sądziłem (i poniekąd nadal sądzę), że powoli wychodzimy z tej sfery naukowej i kierujemy się bardziej w stronę uczuć i wszystkiego, co niewidzialne. Jesteśmy na skraju epok, który symbolizuje się zagubieniem i zatraceniem podstawowych wartości ludzkości.
Czy mógłbym powiedzieć coś więcej co do tamtego okresu? Oczywiście, że tak! Tylko o czym bym wtedy pisał w kolejnych postach?
Dlatego już teraz przedstawiam wam pierwszy tekst, jaki kiedykolwiek opublikowałem.
Czy w dniu dzisiejszym mi się on podoba? – nie, ani trochę. Ale każdy od czegoś zaczynał, i wiem, że za jakiś czas pojawią się w tym newsletterze teksty, które podobają mi się uniwersalnie, bez względu na mijający czas. Jednak nim to się stanie, będę musiał przeboleć wiele – z mojej perspektywy – słabych tekstów.
Jestem głosem pokolenia, Które nie ma nic do powiedzenia, Jednak spełnię wszystkie twe życzenia, Tu, na ziemi, budując pomnik swój. Nie z czynów, lecz wielkich słów. Zatem zbierzcie wszyscy się wokół, By posłuchać proroków. Rzeczypospolita, o historii tak mężnej, Którą nie gardzi żaden rodak, Pogrąża się w zniszczeniach niczym Troja. Zatem zbierzcie się wszyscy, Gdyż koniec wam wieszczę: Koniec epoki i nastanie kolejnej. Przejście to, Niby z baroku w romantyzm, Niby ze średniowiecza w renesans, Niby z zimy latem. Nadchodzą lepsze czasy, Czasy tolerancji. Ludzie są zmienni, Niby wiatr, Który unosi dym z Marlboro, Niby fortuna, Która kołem się toczy. I kto na szczycie, Tego życie jak deszcz zmoczy. Do niedawna smutni i bogobojni, Niedługo odważni i mężni. Jednak niech was to nie zmyli — Zmiana nie będzie prosta. Nasza Rzeczypospolita, niby okręt, Co unosi się wśród fal, Który jest schronieniem dla nas wszystkich. Jeśli kapitan straci kontrolę nad nim — Wszyscy zginiemy. Los Troi podzielimy, Jeśli czegoś nie zrobimy. Zbierzcie się wszyscy, Gdyż historia się kołem toczy. Tak, jak Kochanowski koniec przepowiedział, Tak i ja wam przepowiem: Iż Polak — przed I po szkodzie — głupi. Lecz nie płacz nad losem tej ziemi, Tylko utul rękoma swoimi Tego, Którego uczuciem wielkim darzysz. I zrób to, O czym marzysz, Dopóki masz ku temu sposobność — By nie zdać się na łaskę bożą I żyć życiem szczęśliwym W tym kraju, Gdzie Wisła płynie.
To by było na tyle w tym tygodniu, do zobaczenia już za tydzień 😉
~ Igor
From Scratch
Yep, yep — another Taco Hemingway reference 🙄
If I could, I would erase her from my life story—but that’s not possible. And for the next… quite a few posts, I’ll be forced to talk about her over and over again. 🙄
Who is she? I like to say that every romantic is born of a tempestuous woman, and since I consider myself one, you can be damn sure of one thing—she was a woman. A very tempestuous woman…
Let’s call her Martyna for the sake of this story (a made-up name, though as Freud once suggested—there might be less randomness to that choice than I’d like to think, but let’s save that for another time).
You could say Martyna was my first teenage love, someone who completely consumed me and made me realize that I might actually have artistic talent. But wait—had I never done anything artistic before? That’s right. I hadn’t.
Until then, I considered myself more of a STEM guy. I was all about computer science, math, and like most of my friends, I spent my free time playing video games. Sure, I leaned toward creative digital games, but still—a far cry from anything you’d call artistic.
It was around this time that I also fell in love with the gym, a passion that has stayed with me to this day. Though it wasn’t easy to develop it then—everything was happening in the mystical era of Covid-19. Luckily, I had a small home gym in the basement (which helped… and kind of hurt, since working out in near-freezing temperatures wasn’t the smartest, and my sinuses are still paying the price for that “brilliant” idea).
Martyna was the first person to tell me—and I’ll probably never forget these words—that I write in such an artistic way, that I use such rich language, and then with a bit of satire, she added: “You should write poetry.”
At first, I took the idea as a joke too. Me? Poetry? Pfff. No way. Who the hell was I to write that kind of thing?
I had never been much into writing, but maybe… maybe I should do it for her? It would be so romantic! Maybe I could become a new Kochanowski, or better yet—Mickiewicz! If I’m gonna do this, I have to be the best—the world will kneel before the visions that pour from my mouth!
That was the kind of blinding vision that got me writing in the first place. At first, it was just for her, and I never published those early texts because they were way too personal. Over time, I started creating more, exploring different themes, but still—she remained my only reader. And since I had (and still have) huge issues with punctuation and spelling, she helped me edit the texts so they’d be at least somewhat readable.
Eventually, she suggested I start posting them on Instagram, since they were “pretty decent already.” And like any hopeless romantic, I agreed without a second thought. At the time, I wasn’t on any social media except Facebook, so I had no clue how to navigate that strange world—which is why Martyna helped me get started. She explained how everything worked. I felt like a grandpa being shown how to answer a phone by his granddaughter, but I eventually got the hang of it. 🙄
Now, you should also know—it wasn’t exactly a normal relationship. It was long-distance. We met in some random Facebook group—those were thriving at the time because of the pandemic. She lived in a neighboring province, which made everything more difficult, especially during a pandemic. And even more so for a 15-year-old introvert who would rather not leave the house.
Still, our online connection blossomed. I loved having hour-long conversations about society and science, talking into the late hours of the night—this was also during my night owl phase. We messaged basically non-stop. The only pain was waiting to finally meet her in person, and with summer approaching, that day was getting closer.
As for that first text—you might get the impression I was born to be a prophet or bard. At least that’s how my smooth and very inexperienced brain imagined it. At the time, I was inspired by Piotr Skarga’s Sejm sermons, which predicted the fall of the Polish–Lithuanian Commonwealth, and by Jan Kochanowski’s Laments. There are echoes of Horace in there too, because like him, I believed I was building a “monument more lasting than bronze.” Not to mention Taco Hemingway, who was my favorite artist back then.
Just like Skarga, I wanted to warn about the fall of Poland—or rather, the fall of certain values. Since historical eras tend to shift between science-driven and spirit-driven worldviews, I believed (and still kind of believe) that we’re slowly leaving the scientific era and entering one of feelings and the invisible. That we’re standing at the edge of two eras, one marked by confusion and the loss of humanity’s core values.
Could I say more about that period? Of course I could! But then what would I write about in the next posts?
So, right now, I present to you the first piece I ever published.
Do I still like it today? Not at all. But everyone has to start somewhere, and I know that down the road, you’ll see texts in this newsletter that I’ll genuinely love—regardless of how much time has passed. But until then, I’ll have to grit my teeth through a bunch of—what I now see as—pretty weak ones.
I am the voice of a generation That has nothing to say Yet I will fulfill your every wish Here on Earth, building my monument — Not from deeds, but from grand words. So gather ‘round, To hear the prophets speak. The Republic, with a history so brave, Respected by every compatriot, Is crumbling like Troy. So gather together, For I foretell your end: The end of an age, and the rise of another. A transition — Like Baroque into Romanticism, Like the Middle Ages into the Renaissance, Like winter turning into summer. Better times are coming, Times of tolerance. People are fickle, Like the wind That carries Marlboro smoke, Like fortune, That spins with the wheel. And those at the top Will be soaked by life like rain. Once somber and God-fearing, Soon brave and noble. But don’t be fooled — Change won’t be easy. Our Republic, like a ship Sailing through the waves, Is a shelter for us all. If the captain loses control — We’ll all perish. We’ll share Troy’s fate If we don’t act. So gather ‘round, For history repeats itself. Just as Kochanowski foresaw the end, So do I proclaim: The Pole — before And after disaster — is foolish. But don’t cry for this land. Instead, embrace The one You love deeply. And do Whatever you dream of While you still can — So you’re not left to divine mercy, But live a joyful life In this country, Where the Vistula flows.
That’s all for this week — see you next Sunday at 7 PM (Polish time) 😉
If you think someone you know would enjoy Over The Blank Page, don’t hesitate to share it with them.
Thanks for joining me on this artistic journey.
~ Igor